W tydzień po spływie zorganizowanym przez "Barakudę" na trasie ze Strachocina
do Kanału Młyńskiego w Stargardzie, grupa 25 osób, pod banderą Towarzystwa
Przyjaciół Stargardu "spłynęła" dalej w dół Iny. Oba spływy zorganizowano
niezależnie od siebie. Znak to i radość, że Ina zaczyna znowu przyciągać.
A ma naprawdę czym. Po latach, kiedy bliżej jej było - zapachem i wyglądem
- do ścieku, niż do urokliwej rzeki, mamy nadzieję, przychodzi czas jej odrodzenia.
Wypłynęliśmy 15 czerwca w rejonie mostu przy ulicy Światopełka, mając zamiar
pokonać trasę do ujścia rzeki i dalej, przez jezioro Dąbie do Lubczyny, w dwa dni.
Zadanie było dość ambitne, zważywszy, że nie dysponowaliśmy żadnymi aktualnymi
relacjami o stanie rzeki na tym odcinku i o możliwości jej pokonania.
Znani nam kajakarze nie mieli nic na ten temat do powiedzenia, ba, spotkaliśmy
się nawet z opinią, że Ina w tym okresie jest niespławna albo raczej "niespływna".
Dodatkowo, niepewność co do losów wyprawy, pogłębiał fakt, że zdecydowana większość
z nas, po raz pierwszy w życiu uczestniczyła w spływie kajakowym. Trzeba od razu
powiedzieć, że ambitny plan pokonania w dwa dni ok. 62 kilometrów - nie powiódł się,
ale nie z winy uczestników wyprawy, lecz dlatego, że podstawienie kajaków na start
opóźniło się o ok. 5 godzin. Tych właśnie godzin zabrakło, by założona wstępnie
meta została osiągnięta. Spływ musieliśmy zakończyć w Goleniowie.
Ina płynie przez piękne tereny, malowniczo meandrując. Przez to nie jest nudna.
Daje przyjemność i początkującemu, i bywałemu w świecie kajakarzowi.
Jest parę przenosek, ale niezbyt trudne (zwalone drzewa) i to tylko po to,
by jak w szkółce pokazać, na czym polega pokonywanie takiej przeszkody.
Pierwszy odcinek to przede wszystkim brzegi zarośnięte wierzbowymi łozami.
Może dlatego, jedna z wersji pochodzenia nazwy Ina mówi, że jest to "iwna" rzeka
- od słowiańskiego określenia wierzby - iwa
.
Wierzby, łąki, wysokie brzegi i zakola, jak napięte łuki nadawały ton pierwszej
części wyprawy. Pierwszy dzień spływu zakończyliśmy przy moście w odległości
ok. 2 km od Stawna. Po przepłynięciu w tym dniu ok. 32 km
w 7 i pół godziny, byliśmy przepełnieni wrażeniami i mocno
- choć przyjemnie - zmęczeni.
I mimo, że finał pierwszego dnia nie miał być tu, udało nam
się znaleźć miłych ludzi, którzy przechowali nam kajaki przez noc i pomogli
dostać się do miejsca przewidzianego na nocleg. Nazajutrz, powrót do punktu,
w którym przerwaliśmy spływ. Do Goleniowa - tempo spacerowe, bo zostało tylko
ok. 12 km, a więc 3 - 4 godzin spływu. Ina nadal malowniczo kręci, a Puszcza
Goleniowska dochodzi do samego koryta Iny. Widoki fantastyczne. Spokojnie
wpłynęliśmy do niedzielnego Goleniowa. Z żalem zakończyliśmy tu randkę z Iną,
choć miejsce lądowania przyjemne - przy murach obronnych, w okolicy szachulcowego
spichlerza. Chciałoby się dalej. Po pokonaniu tego odcinka wiemy, że można
i warto spływać Iną. Każdy z uczestników na swój sposób przeżył tę wyprawę.
Nie było niezadowolonych. Nowicjusze połknęli bakcyla, weterani, którzy już
w niejednej rzece maczali wiosła, stwierdzili, że Ina przyjemnie ich
zaskoczyła i nie ustępuje pod wieloma względami swoim rozreklamowanym siostrom
.
M.J.
|