Marzec 2025 r.

 

Wspomnienia stargardzkich pionierów

 

Żeby być w Polsce...

 

Wojna brutalnie poprzesuwała granice. Wielu pionierów znalazło się w niedawnym Stargard in Pommern, bo pragnęło żyć - o paradoksie - w Polsce. Tam gdzie niegdyś mieszkali już jej nie było. Oto wspomnienia stargardzkiego pioniera Józefa Stasiukiewicza przedstawione przez jego wnuczkę Martę Stasiukiewicz. Tekst powstał w roku 2001 roku.

 

Marta Stasiukiewicz

 

              Wiosną 1945 roku rozpoczął się masowy, żywiołowy ruch Polaków na Zachód na Ziemie Odzyskane. Osadnicy z różnych stron dawnej Polski organizowali  sobie życie na nowo.

               Jedną z przybyłych do Stargardu osób był mój dziadek, Józef Stasiukiewicz. Urodził się 19. 03. 1923 roku we wsi Bojdaty (dawne województwo białostockie). Pochodził z biednej rodziny, która utrzymywała się z 7-hektarowego gospodarstwa. Była to rodzina dziewięcioosobowa. W 1937 roku dziadek rozpoczął naukę w szkole w Bojdatach, a ukończył ją we wsi Werejki.

              Od 17. 09. 1939 roku Białostocczyzna jak i całe wschodnie obszary II Rzeczpospolitej znalazły się pod okupacją sowiecką. Jak wspomina, życie było bardzo ciężkie: w sklepach nie było podstawowych produktów, tj. soli, cukru, mąki itp. Mojego pradziadka, jako małorolnego i wielodzietnego rolnika, wybrano sołtysem. W tym czasie mój dziadek pasał krowy u bogatszych sąsiadów, za niewielką opłatą. Sowieci prześladowali Polaków i masowo wywozili ich na Sybir. Osiemnastoletni Józef podlegał w tym czasie pod służbę w Armii Czerwonej, ponieważ władze sowieckie nadały mieszkającym na Kresach Wschodnich Polakom obywatelstwo rosyjskie. Dziadek nie zgłosił się do pełnienia służby, jak i wielu innych Polaków, przez co musiał się ukrywać. Za niestawienie się w szeregi Armii Czerwonej groziło więzienie i łagry syberyjskie.

          W marcu 1945 r. została zorganizowana przez Armię Czerwoną wielka obława na ukrywających się Polaków. Ta akcja Rosjan powiodła się, wielu Polaków zostało aresztowanych, m. in. mój dziadek. Sąd w Grodnie skazał go na osiem lat pozbawienia wolności. Jednak w więzieniu przebywał tylko pół roku, ponieważ ogłoszona przez Sowietów amnestia po zakończeniu wojny umożliwiła mu zwolnienie w dniu 20. 08. 1945 roku. Po dziesięciu dniach otrzymał wezwanie do czynnej służby wojskowej w szeregach Armii Czerwonej. Był tym faktem bardzo zszokowany: - Nie mogłem się pogodzić z tym, że po skończonej wojnie miałbym służyć poza granicami kraju, we wrogiej sobie i Polsce armii.

                 W tym czasie Polacy masowo wyjeżdżali do Polski, na ziemie dopiero przyłączone. Rodzina mojego dziadka także zdecydowała się na wyjazd. Nie było to takie proste, ponieważ dziadek w swojej gminie (sielsowiecie)[1] figurował jako człowiek, który odbył służbę w Armii Czerwonej. Żeby wyjechać, trzeba było posiadać zaświadczenia o majątku i wyjeżdżających osobach, ale w takim zaświadczeniu dziadek nie figurował i nie mógł wyjechać razem z rodziną. Po przekupieniu urzędników sowieckich został dopisany i w 1946 roku wraz z rodziną mógł wyjechać.

        Cały dobytek załadowali do dwóch wagonów. Na granicy polsko - sowieckiej odbyła się kontrola celna, podczas której odebrano im wszystkie pieniądze, jakie mieli (6000 rubli), po czym nie wydali pokwitowania. Dziadek zorientował się, że było to wbrew prawu. Kiedy zażądał pokwitowania aresztowali go i zaprowadzili na strażnicę, przedstawiając go jako polskiego bandytę. Oskarżyli go także o próbę odebrania broni z zamiarem strzelania do nich. Był przetrzymywany całą dobę. Celnicy nie przyznali się, że odebrali pieniądze, wręcz zaprzeczyli. Odebrali rodzinie dokumenty i pozwolili kontynuować dalej podróż.

         Granicę polską przekroczyli bez dokumentów. - Dopiero w okolicach Torunia zorientowaliśmy się, że celnicy włożyli nasze dokumenty, wcześniej odebrane, do naszych bagaży.

        

Czyn społeczny  przy odgruzowywaniu Starego Miasta, przed świętem 22 lipca 1947 r.

 

Jako wieśniacy mieli ze sobą inwentarz wiejski - zarówno żywy jak i martwy. Byli wiezieni na wieś, ponieważ wcześniej żyli na wsi. - Zbliżając się do Starogrodu (dawna nazwa Stargardu), spostrzegliśmy, że rodziny na własne ryzyko wyładowały się w Wałczu, by się tam osiedlić. Poddałem ojcu myśl, żeby na własną odpowiedzialność rozładować się w Starogrodzie, wiedziałem, że to może być ostatnia szansa, by spróbować życia w mieście.

          Bez pozwolenia wyładowali się na czynnych torach obok stargardzkiej parowozowni, czym wzbudzili duże zainteresowanie służby kolejowej. Zostali pouczeni i puszczeni wolno.

          Dziadek wraz z rodziną miał spore kłopoty z osiedleniem się w Stargardzie, ponieważ większość budynków była już zajęta, a reszta nie nadawała się do użytku. - Przemierzyliśmy Starogród wzdłuż i wszerz. Miasto prawie nie istniało. Było to wielkie cmentarzysko gruzów i popiołów. Rodzina dziadka wraz z nim wprowadziła się do bardzo zniszczonego gospodarstwa, gdzie dom mieszkalny groził zawaleniem. W możliwym stanie była jedynie stodoła, obora i studnia. Gospodarstwo to znajdowało się przy ulicy Wojska Polskiego 55.

           Stargard był zrujnowany przez działania wojenne, niezniszczone budynki znajdowały się jedynie na obrzeżach miasta. Wśród tych ruin widoczne były trzy kościoły, prawie nienaruszone. W dwóch z nich, pod wezwaniem Świętego Ducha i św. Jana odprawiane były nabożeństwa[2]. Natomiast kościół Mariacki używany był jako magazyn materiałów budowlanych. Dach tego kościoła przeszyło pięć bomb[3]. Przy kościele św. Jana działał chór św. Cecylii.

            Od sierpnia 1946 do października 1948 roku mój dziadek służył w czynnej służbie wojskowej w Lublinie. Wzięto go do szkoły podoficerskiej, ponieważ miał wykształcenie podstawowe. Szkołę tę ukończył w stopniu kaprala.

           Po powrocie z wojska gospodarstwo rozpadło się. W okolicach Stargardu brakowało ziemi, toteż władze Stargardu, mimo iż gospodarstwo już nie istniało, nadal prowadziły na podstawie karty repatriacyjnej ewidencję gospodarstwa, przez co trzeba było dalej za nie płacić podatki. Po długich staraniach mojego dziadka gospodarstwo to skreślono z ewidencji. Opinię z wojska miał bardzo dobrą, dzięki czemu nie miał problemów ze znalezieniem pracy. Został przyjęty  do pracy w biurze, na PKP, jako pracownik umysłowy.

           Stargard był wtedy nazywany miastem kolejarzy. Dworzec był prawie niezniszczony, pociągi kursowały bez większych problemów, pomiędzy niemal wszystkimi miastami, aczkolwiek były bardzo zatłoczone. Ludzie podróżowali, stojąc na stopniach, a nawet siedząc na dachach wagonów. Zarobki na kolei były mizerne.

             W Stargardzie w owym czasie, jak wspomina mój dziadek, było bardzo niebezpiecznie, m.in. dlatego, że w pobliżu, dokładnie w Kluczewie, stacjonowały wojska sowieckie. Żołnierze Armii Czerwonej w biały dzień potrafili zabrać krowy z pastwiska, co przytrafiło się rodzinie mojego dziadka. Na to zareagowała ludność, która żyła w pobliżu, natychmiast odbierając żołnierzom krowy oraz broń. Udało im się to, ponieważ mieli znaczną przewagę liczebną[4].

            Mój dziadek, tak jak wszyscy mieszkańcy miasta, bał się chodzić nocą, ponieważ istniały wówczas bandy poniemieckie, które atakowały Polaków. Także zdarzały się strzelaniny pomiędzy żołnierzami sowieckimi  a polskimi. W nocy również organizowane były napady na gospodarstwa, podczas których ludzie często tracili swój dorobek. Ludność z Polski centralnej, jak i czerwonoarmiści, rabowali i wywozili maszyny rolnicze, maszyny do szycia itp.

            Mimo iż w tamtych latach było bardzo niespokojnie, mój dziadek jako młody mężczyzna i kawaler prowadził życie towarzyskie. Wraz z kolegami i koleżankami chodził do kina „Panorama”. (...) Spotykali się również w kawiarniach  przy filiżance kawy. (...) W każdą sobotę organizowane były wieczorki taneczne. Odbywały się one na wolnym powietrzu w godzinach wieczornych, w pobliżu kościoła św. Jana. Rzeczą, która utkwiła w pamięci mojego dziadka, był kolor stolików, przy których można było wypić kawę czy piwo. Mianowicie stoliki były w kolorach muchomora. Na wieczorkach obowiązywała opłata za taniec.

          Takie spotkania organizowane były także w lokalu „Wenecja”, który znajduje się w parku Piastowskim nad rzeką Iną. W wolnym czasie dziadek uczęszczał również do kościoła oraz do Domu Kultury Kolejarza.

            W tamtych czasach istniały sklepy prywatne, które funkcjonowały tak jak te państwowe. Były także targowiska oraz targi organizowane w każdy wtorek. Handlowano trzodą chlewną, końmi itp. W sklepach było pod dostatkiem chleba i mleka, ale brakowało innych produktów, co ustępowało z czasem. Wówczas ceny, w porównaniu z zarobkami, były zbyt wysokie. W mieście było kilka zakładów fryzjerskich oraz jeździło kilka taksówek.

            Szkoły funkcjonowały bez większych trudności. Fakty historyczne były fałszowane. W szkołach lepiej traktowano dzieci rodziców partyjnych.

            Władzę w Stargardzie sprawował prezydent. Urzędy działały normalnie. W sądach toczyło się wiele spraw politycznych, m. in. o przynależność do Armii Krajowej, za co kilka osób zostało skazanych na śmierć. Zdarzały się też przypadki, że osoba oskarżona znikała bez śladu. Wszystkie stanowiska „umysłowe”zarezerwowane były dla osób, które należały do Polskiej Partii Robotniczej[5].

            Milicja w owych czasach obchodziła się ostro ze społecznością stargardzką. Milicjanci potrafili pobić do nieprzytomności, a nawet na śmierć. Nie mieli oni szacunku do mieszkańców[6].

              Stargard przeżywał różne fazy odbudowy i rozbudowy poprzez usuwanie zniszczeń, uruchamianie zakładów pracy czy porządkowanie miasta. Odgruzowanie miasta nie było przymusowe. Częściowo zajmowało się tym wojsko, a pozostałą częścią firmy budowlane. Dziadek odgruzowywał swoje miejsce zamieszkania. Ludność z Polski centralnej masowo wywoziła lepsze cegły całymi wagonami[7].

              Bardzo dobrze funkcjonowała służba zdrowia. Działało pogotowie ratunkowe i szpital. Dziadek należał do przychodni kolejowej. Lekarstwa oraz leczenie było bezpłatne. (...) Lekarze zakładali gabinety prywatne. (...) Przychodnia nie mogła robić tych badań, ponieważ nie posiadała odpowiedniego sprzętu. Dziadek pamięta dwie działające apteki, które znajdowały się przy ulicach Szczecińskiej i M. Buczka. Później powstała trzecia [przy ul. Armii Czerwonej – red.].

           Rodzeństwo mojego dziadka, także w tamtym okresie, podjęło już pracę poza gospodarstwem. Nawet schorowany ojciec mojego dziadka podjął pracę w portierni w szpitalu miejskim, lecz wkrótce z powodu choroby został przeniesiony na tzw. rentę głodową. Mój pradziadek jako rencista „starego portfela” otrzymywał 100 zł miesięcznie oraz 30 zł na niepracującą żonę.

         W 1953 roku dziadek ożenił się z osobą, która także przybyła na Ziemie Odzyskane, mają troje dzieci i sześcioro wnucząt. Na kolei pracował do roku 1982, po czym przeszedł na emeryturę. Dzisiaj ma 78 lat i nadal mieszka przy ulicy Wojska Polskiego.        

-------------------------------------------------------------------------      

 

[1] Sielsowiet (sielskij sowiet), ros. - wiejska rada.

[2] Pierwsze nabożeństwo w Stargardzie zostało odprawione  20 maja 1945 r. w kościele Świętego Ducha, który w tym dniu został oddany do użytku.

[3] W kościele NMP w wyniku działań wojennych spalił się dach i hełm wieży północnej, w kilku miejscach zawaliło się sklepienie obejścia, a sklepienie nawy głównej było bardzo spękane i groziło runięciem. Wnętrze kościoła było bardzo zdewastowane. Pierwsze prace zabezpieczające bryłę kościoła rozpoczęto w 1946 r.  K. Kalita - Skwirzyńska, Stargard Szczeciński, Wrocław - Warszawa - Kraków, 1983, s. 154 - 155. 

[4]Kluczewo - Radziecki garnizon w Kluczewie funkcjonował w latach 1945  - 1992. Zachowanie się żołnierzy tam stacjonujących nie odbiegało niczym od zachowania żołnierzy tej armii z innych garnizonów na terenie Polski.

[5] W pierwszych latach po wojnie takie obsadzanie stanowisk było trudne do zrealizowania dla komunistów ze względu na brak wykwalifikowanych kadr. Takie tendencje w doborze kadr nasiliły się po roku 1947 wraz z narastającym procesem stalinizacji Polski

[6]Ten fragment tekstu należało by odnieść raczej do funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa i żołnierzy Korpusu Wojsk Wewnętrznych.

[7]Takie przypadki były sporadyczne na wywóz mebli, cegieł  itp. musiało być wydane urzędowe zaświadczenie miejscowych władz.

 

 

 

 

Książka „Stargard – moje miasto. Stargardzianie sprzed i po 1945 roku”, z której pochodzi to wspomnienie była efektem konkursu pod tą samą nazwą, który w 2001 roku zorganizowało Towarzystwo Przyjaciół Stargardu i działający wówczas pod jego szyldem, a obecnie jako samodzielne stowarzyszenie − Uniwersytet Trzeciego Wieku. Kolegium redakcyjne: Andrzej Bierca, Krystyna Downar, Alicja Golisz-Wollek, Bożena Kuszela, Edward Olszewski.

 

Wcześniej zamieściliśmy pochodzące z tej książki kalendarium 1945 i wspomnienia dotyczące losów polskich rodzin: Lampartów,  Kazimierza Jasicy, Władysława Wołocha, Łucji Modzelewskiej, Stanisława Jarmińczuka i Niemców: Käte Lorentzen, Käthe Acker, Johanna Ferdinanda Giese