Powrót na główną stronę

               

luty 2023 r.

 

 

Prezentujemy kolejne wspomnienia z czasu, kiedy wielka Historia w wkracza brutalnie w małe historie zwykłych ludzi. Również w Stargardzie wojna ukazuje swą niszczycielską siłę. Stare miasto jest w ruinie. Oto dwa obrazy z tego czasu zapamiętane przez młodą Niemkę. Wcześniej zamieściliśmy wspomnienia polskich pionierów: rodziny Lampartów - Gdy wstawał świt i Kazimierza Jasicy -  Z małopolskiej wsi do Stargardu nad Iną, a także innej Niemki Käte Lorentzen - Między zmierzchem a świtem. Na naszej stronie znajduje się też kalendarium wydarzeń  1945 r.

 

Rok 1945 - wspomnienia niemieckich stargardzian

        

Käthe Acker, z domu Kieselbach 

 

Biała fasola

 

W lecie 1945[1] roku mieszkaliśmy w stargardzkim getcie, które znajdowało się przy ulicach wokół Luisenplatz [obecnie część ul. Gdyńskiej] Czy naprawdę żyliśmy? Jeśli nędza, głód i strach są częścią życia, to właśnie zapewniałyśmy sobie nasz byt.

Od tego czasu upłynęły 33 lata. Dlaczego właśnie teraz wspominam te czasy? Ponieważ trzy razy w tygodniu patrzę zamyślona na bogato zaopatrzony rynek w moim na nowo odzyskanym rodzinnym miasteczku i odczuwam rozkosz. Nie brakuje niczego ani z owoców, ani z warzyw. Obce i rodzime owoce przyciągają swymi barwami kupujących.

Jakby dobiegały mnie głosy ...

...weź, zjedz, wszystko tu jest... poczęstuj się... kup sobie coś dobrego...

Przed 33 laty, również w lecie, moi rodzice, dwoje moich dzieci i ja żyliśmy w Stargardzie jak biedacy. Nasze miasto leżało w gruzach, nikt niczego nie siał i nie sadził. Byłoby kpiną myśleć o zakupach. Ogrody przy Kleine Schifferstraße [ul. Nadbrzeżna] i przy Klappholzgasse [ul. Jana Kochanowskiego] były doszczętnie splądrowane. Szczęśliwy, kto znalazł jeszcze odrobinę pietruszki czy innej włoszczyzny. W końcu wyczerpały się również ostatnie korzonki.

A może w opuszczonych domostwach można znaleźć coś, co nadaje się do jedzenia? Ale gdzie? Wszystko zostało już przetrząśnięte. Przy  Ostmauerstraße  [ul. Basztowa] też? Tam domy były małe, skromne i przyjemne. Wspierały się na mocnych murach miasta, jakby same były zbyt słabe. Drzwi i okna były szeroko otwarte. Już dawno nie było w nich mebli i sprzętu. Wąskie schody prowadziły na strych. Strychy były dla dzieci zawsze światem pełnym przygód. Wspięłam się z dziećmi po schodach na górę. Wszędzie rupiecie. Ale dlaczego dawni mieszkańcy wyłożyli strych papierami? A może zdejmiemy ten papier? Czemu nie? Zrobiliśmy to ostrożnie, oczywiście z ciekawością.

I co?... Podłoga była pokryta na powierzchni wielkości dwóch stołów białą fasolą.

Tak, z pewnością wyłożyli ją tutaj do wyschnięcia, czysto i starannie. Cóż za bogactwo dla nas! Nazbieraliśmy pełen fartuch. Ale teraz trzeba było ostrożnie i niepostrzeżenie wrócić z tą zdobyczą do naszego domu, żeby nikt nam jej nie odebrał. Dotarliśmy szczęśliwie z naszą białą fasolą do mieszkania w oficynie. Nie mieliśmy do gotowania ani tłuszczu, ani mięsa, ani kości, ani kiełbasy, tylko kilka starych pomarszczonych ziemniaków i trochę soli. Mimo to mieliśmy obiad na kilka dni. I jak nam to smakowało! Jak mała uczta, ta zwykła biała fasola...

...I stoję zatopiona w myślach pośrodku rynku. Jest tu zielona fasola, kalarepa, por, ogórki i pomidory, i mnóstwo ładnych ziemniaków. A ja ciągle pamiętam o tej białej fasoli. Było to w lecie 1945 r. przy Ostmauerstraße. 


 

Wielki Wał i czarna kawa

(opowiadanie z ciężkich czasów w Stargardzie)

 

Padało nieustannie... Tak zaczyna się jeden z najpiękniejszych tekstów z naszej wcześniejszej czytanki ze szkoły powszechnej. Nosił on tytuł „Przygoda w lesie” i został napisany przez Johannesa Trojana.

Również w sierpniu 1945 r. ciągle padało w Stargardzie. Panowała straszna pogoda. Roztrzaskiwało drzewa, spadały połamane gałęzie, ulice były nieprzejezdne. Kanały odpływowe przy dworcu i przy Schellinerstraße [ul. Spokojna] nie nadążały z pobieraniem wody deszczowej. Obydwa tunele kolejowe były zatkane, woda stała bardzo wysoko. Kilka dni przed tym oberwaniem chmury rozpoczęto wysiedlanie Niemców ze Stargardu[2]. Z samochodów jeżdżących po mieście obwieszczano termin. Z powodu burzliwej pogody w ten sam sposób powiadomiono o przesunięciu terminu wysiedlenia na kolejny dzień. Ogłoszono, że każdy może zabrać bagaż o wadze 20 kg.  Staraliśmy się pieczołowicie w domu kupca Döringa przy Kleine Schifferstraße[3] odważyć na starej wadze 20 kg. Później okazało się, że taka dokładność była zbyteczna.

Wszystkim Niemcom z okolic stargardzkiego getta znany był przesunięty o dzień termin wysiedlenia. Każda rodzina postarała się gdzieś o mniej lub bardziej stabilny wózek albo zmajstrowała go sama. Pewna stara kobieta ciągnęła małe taczki, dziadkowie sadzali wnuczęta do wózków, do toreb pakowano kilka kawałów suchego chleba i kolumna ludzi wraz z ich niewielkim dobytkiem wyruszyła przy Luisenplatz w drogę.: „Wyjście dzieci Stargardu” na podobieństwo wyprowadzenia dzieci Izraela! To było rozpaczliwe pożegnanie, w niewiadomą przyszłość. 

Długa kolumna przed i wielu ludzi z tyłu. Ten nędzny pochód wolno posuwał się do przodu. Również niemieccy jeńcy wojenni, którzy musieli w Stargardzie pod nadzorem polskich strażników usuwać ogromne masy gruzu, znali ten termin, jak się okaże.

Przez Bramę Wałową (ilustracja poniżej widok z 1956 r.) i dalej wzdłuż Grosser Wall [fragment ul. B. Chrobrego] z trzaskiem toczyły się ręczne wózki.

 

Nagle z prawej strony z ruin domów wyskoczył obdarty brodaty mężczyzna, lekko popchnął wózek jakiejś kobiety, mówiąc: „Babciu, pomogę ci...” Na szczęście żaden z polskich strażników, którzy uzbrojeni w bagnety towarzyszyli naszej kolumnie, nie zauważył tego zajścia. Dreptaliśmy dalej ze spuszczonymi głowami, przepełnieni strachem, czy się uda... I udało się. Nikt nie zapytał zbiegłego niemieckiego jeńca o nazwisko, nikt go nie zagadnął, jego dołączenie do kolumny dokonało się dyskretnie, za cichą aprobatą. Był on przecież jednym z nas, bezimienny, biedny, wypędzony.

Patrząc do przodu i w tył, widzieliśmy, jak karawana coraz bardziej się wydłuża. Niektórzy starzy i zbyt wolno idący ludzie byli okrzykami, również uderzeniami kolb, zmuszani do szybszego marszu. Doszliśmy do Hindenburgstraße [ul. Stefana Czarnieckiego], następnie Friedrichstraße [ul. Warszawska] i przeszliśmy przez teren ogrodów przy Franzosenstraße [ul. Różana], gdzie zrabowano nam wiele walizek. Stargardzka kolumna doszła przez Giesenfelde [obecnie dzielnica Stargardu - Giżynek] do Schellinerstraße, by skręcić w Preußenweg [ul. Tadeusza Kościuszki] (ilustracja poniżej).

 

Tam rozeszła się wiadomość, że wiadukty kolejowe, jak już wspomniałam, są nie do przejścia, stąd ta okrężna droga, która wzbudzała w nas uczucie niepokoju: żebyśmy tylko nie szli na południe, do Polski! Domy osiedla miejskiego wydały nam się obce, osiedlowa szkoła stała nienaruszona. Doszliśmy do Stettinerstraße [ul. Szczecińska]. Widać było na naszych twarzach wyczerpanie. Ale dalej... dalej...

Wtem mój ojciec podał mi manierkę, mówiąc: - Wypij łyk czarnej kawy, to cię trochę wzmocni! Wypiłam... To był dobry stargardzki Mampe![4] Cicho i dyskretnie pociągnęłam spory łyk bez słowa pochwały czy podziękowania. Nikt nie mógł zauważyć, że ktoś tu ma ze sobą wódkę. Kto wie, co stałoby się z jej właścicielem. Ten łyk „czarnej kawy” bardzo mnie wzmocnił.

Jakże bardzo dłużyła nam się Stettiner Chaussee [szosa szczecińska], którą jako dzieci przemierzaliśmy radośnie pieszo i rowerami, aby wykąpać się w jeziorze Miedwie.

Za jeziorem, gdzie droga skręca do Brenkenhofswalde [Jęczydół pow. Stargard], zapędzono nas pod wieczór do lasku. Przerwa nocna! Każdy znalazł jakieś miejsce do spania, pod drzewem lub na miękkiej ściółce leśnej. Na krótką chwilę przeraziły odgłosy strzelaniny, ale w końcu wszyscy zasnęli.

Następnego dnia kolumna ruszyła dalej. Doszliśmy do Kublank [Kobylanka pow. Stargard], potem był Grünwald [Wirtshaus Grünwald - dziś miejscowość już nieistniejąca] Tu widać było ślady wojny... piękny las był strzaskany pociskami. Roztrzaskane pnie drzew sprawiały wrażenie wzniesionych do góry grożących palców. Wojna zniszczyła ten piękny krajobraz.

Szliśmy dalej... Ale przeżycia poprzedniego dnia wciąż były żywe:

Wielki Wał i czarna kawa.

Wspomnienia te przesuwają się przed moimi oczyma jak film, jeszcze dziś...

 

Lato 1978


 

[1] Wspomnienia Käthe Acker opublikowane zostały wcześniej w Niemczech na łamach „Die Pommersche Zeitung” 06. 05. 1978; 22. 12. 1979; 12. 08. 1980; 01. 03. 1980. Powtórnie ukazały się na stronach książki: H. Bliss, H. Hofmann, Als Stargard verloren ging. Die Kämpe in Südpommern, bei Stargard und im Oderbrückenkopf Flucht und Vertrebung der Bevölkerung, Witzenhausen 1995, s. 21, 182 - 183, 192 - 195.

[2] Autorka mylnie umiejscawia datę ewakuacji Niemców ze Stargardu w sierpniu 1945 r. Miała ona miejsce na przełomie czerwca i lipca 1945 r.

[3] Kupiec Wilhelm Döring zamieszkały przy Klein Schifferstrasse 6 E (ul. Nadbrzeżna), Stargarder Adressbuch 1937, s. 139.

[4] Fabryka likierów i wina - F. J. Mampe Likörfabrik und Weinbrennerei Stargard in Pommern przy dawnej Grosser Wallstrasse 4 - 5 (obecnie ul. B. Chrobrego) - spłonęła podczas nalotu na miasto w lutym 1945 r.

...............................................................

 

 

 

 

 

Realacja Käthe Acker pochodzi z wydanej w 2005 roku przez Towarzystwo Przyjaciół Stargardu dwujęzycznej książki "Stargard moje miasto. Wspomnienia polskich i niemieckich stargardzian z przełomu 1945 roku. Stargard meine Stadt. Erinnerungen deutscher und polnischer Stargarder von der Zeit um 1945.". Tam też znajdują się przypisy do poszczególnych wydarzeń.

W skład kolegium redakcyjnego wchodzili: Andrzej Bierca, Krystyna Downar, Alicja Golisz -Wollek, Bożena Kuszela, Edward Olszewski.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Źródła ilustracji:

  • Zdjęcia pochodzą:

    • brama Wałowa w ruinie - z domeny publicznej

    • Preußenweg-ze zbiorów Muzeum Archeologiczno-Historycznego w Stargardzie

  • Okładka książki - projekt Piotr Kosmal