Powrót na główną stronę

               

Maj 2021 r.

 

Wspomnienia stargardzkich pionierów

 

Gdy wstawał świt

 

1Wiosenna, kwitnąca forsycja jest symbolem początków powojennego, polskiego Stargardu. Ze świata czterech stron przybywali tu pionierzy. Wszyscy dotknięci nieszczęściem wojny i spragnieni normalnego życia. Dzień 12 maja jest im poświęcony. Pamięć o tych czasach powoli zaciera się wraz z odchodzeniem świadków tych dni. W 2005 roku  wydaliśmy książkę ze wspomnieniami polskich i niemieckich stargardzian z tego czasu. Zamieszczamy tu obraz jaki został w pamięci jednej z rodzin,  dla których w Stargardzie, po nocy wojny, wstawał nowy świt.

 

 

 

 

                                                                                                                                                                   

1. Stargardzkie forsycje i Białogłówka                             

        

Bohaterami wspomnień jest rodzina Lampartów. Oto relacje jej członków, które spisali

Zbigniew Lampart i Jadwiga Lampart

 

Wszyscy pochodzimy z Bydgoszczy – miasta, w którym pacierza należało się uczyć po niemiecku, bo inaczej nie można było przystąpić do I Komunii Świętej.

______________

 

 W maju 1945 r. z nakazu Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych w Gdańsku, dwaj bracia stolarze − Henryk i Władysław Lampartowie − sami, bez rodzin, z delegacją na tymczasowy pobyt, przyjechali wraz z innymi pracownikami do Starogrodu, aby uruchomić obecne ZNTK. Najpierw jednak zostali skierowani do naprawy mostów kolejowych na linii Piła – Stargard. 17 grudnia 1945 r. otrzymali dekrety stałego pobytu, a w maju i czerwcu 1946 r. sprowadzili swoje rodziny. Przybyło więc do Starogrodu aż jedenaścioro małych Lamparciątek wraz z ich matkami. Marianna – żona Henryka – ze Zbigniewem, Danutą, Genowefą, Alicją, Marią i Henrykiem oraz Henryka – żona Władysława – z Rajmundem, Jerzym, Januszem, Ryszardem i Jadwigą.

     2. Hala napraw wagonów po zniszczeniach wojennych

Zbigniew – syn Henryka

Urodziłem się 6 maja 1930 r., jako pierwsze z sześciorga dzieci Henryka i Marianny z d. Bienaszewskiej − na Szwederowie, w najuboższej dzielnicy Bydgoszczy. (...) W całym swoim życiu chodziłem do szkoły dziennej – w Bydgoszczy − tylko w latach 1937 – 1939. Później były to już szkoły wieczorowe lub zaoczne, bo od 1940 do 1990 r. (kiedy przeszedłem na emeryturę) miałem szczęście pracować zarobkowo. W czasie okupacji u księgarza, jako goniec, od 1945 r., jako gazeciarz w IKP Bydgoszcz, potem na tamtejszym peronie dworcowym, jako sprzedawca lemoniady i kanapek i wreszcie, jako woźny w Urzędzie Wojewódzkim Pomorskim. Wieczorami nadrabiałem wykształcenie podstawowe w zakresie języka polskiego i historii Polski. W tym czasie kilkakrotnie jeździłem do Starogrodu na zwiady (często pociągami towarowymi) do ojca Henryka − dowożąc mu prowiant − i wracałem z zarobkiem ojca dla rodziny. (...) Na stałe przybyłem do Starogrodu w czerwcu 1946 r. (...)

                         3. Fragment obecnej ulicy Kazimierza Wielkiego z fasadą szkoły muzycznej 1945 r.                                            4. Pracownicy ZNTK Stargard

 

Gdy mnie przyjęto do pracy w Warsztatach Głównych PKP 1 października 1946 r., to mój kontroler − Mieczysław Kotulski „Krakus” − powiedział: A po narzędzia to pójdziesz sobie na Stare Miasto. I rzeczywiście, w piwnicach spalonych domów – niedawno odkrytych spod ziemi przy ul. Kazimierza Wielkiego – znalazłem, co mi było potrzeba, bo tam przed spaleniem były „składy żelaza” (tak się mówi do dzisiaj na Pomorzu). Jestem nielicznym „okazem”, który ma ukończone 3 szkoły średnie. Pierwszą skończyłem w 1949 r. Druga, to wieczorowy ogólniak, a gdy go ukończyłem w 1963 r., to w obecnym Parku 3 Maja utworzono Technikum Wieczorowe dla Pracujących. Zaliczyli mi potrzebne przedmioty z ogólniaka i za 3 lata skończyłem je jako technik−elektromechanik. Miałem wspaniałego nauczyciela języka angielskiego, pana Stanisława Kauckiego – żołnierza Armii Andersa. Uczył całe 3 lata w szkole, która była w gruzach (obecny ZSMR). W Warsztatach, gdzie pracowałem, natrafiłem na dwóch aprowizatorów dla załogi − panów Adamskiego i Bolesława Kuśmierskiego. Ludzie ci spod ziemi zdobywali środki żywnościowe, aby tylko po pracy można było spożyć gorący posiłek w stołówce zakładowej. To bardzo pomagało mojej rodzinie, bo w domu czekało pięć a nie sześć gęb do nakarmienia, gdyż mój tata, podobnie jak ja, żywił się w stołówce. Pierwszą łaźnię z ciepłą wodą mieliśmy w Stargardzie przy naszych Warsztatach Głównych PKP (później ZNTK), tam gdzie teraz jest Klub Zespołu Szkół Transportowych. W ciągu kilku lat po 1945 r. pokutowało w Stargardzie pojęcie „kryształowy Polak”. Wszyscy, którzy pochodzili ze Wschodu, to byli „zabugowcy”. Wszyscy z Pomorza, Wielkopolski i Śląska też nie zasługiwali na miano „czystego Polaka”. Tylko ci z centralnej Polski byli „kryształowi”. Objawiało się to wśród dorosłych i dzieci: na ulicy, w organizacjach, a szczególnie w takich zamkniętych zakładach jak ZNTK. Gdy w czerwcu 2001 r., po 50 latach, poszedłem do Kręgu Seniorów ZHP w sprawie kronik na wystawę, to 7−osobowe spotkanie rozpoczęło się zapytaniem: „To ty jesteś z Pomorza, tak?” Potwierdziłem i kronik mi nie udostępniono. W 1949 r. po śmierci mamy, mając średnie wykształcenie, zgłosiłem się na ochotnika do poboru, do szkoły oficerskiej a wcielono mnie do Batalionów Roboczych, bo mieliśmy wujka w USA, który akurat nas odwiedził w dniu pogrzebu. Już w 1950 r. zawarłem związek małżeński z Bronisławą z domu Wójcik. Wychowaliśmy dwie córki Barbarę i Elżbietę (...). Przy ul. Szczecińskiej nr 109 przez wiele lat istniało gospodarstwo państwa Heleny i Władysława Matusiaków. Każdego dnia wieczorem ciągnął do nich korowód okolicznych mieszkańców po mleko wprost od krowy. Osobiście też po nie chodziłem, gdy zjedliśmy już swoje kozy, a także potem, gdy urodziły się nasze córeczki. Obecnie stoi na tym miejscu blok B 22 os. Zachód. Gdy po „odwilży” w 1956 r. zakładałem drużynę harcerską w Szkole Podstawowej nr 4, bibliotekarzem był tam pan Kosmaczewski – przedwojenny komendant Chorągwi ZHP w Wilnie. Wywarł on duży wpływ na moją pedagogiczną pracę harcerską. W kronice mojej drużyny im. Stanisława Grońskiego, którą uratowałem spod łopaty palacza w Domu Harcerza (mam ją do dzisiaj), było zdjęcie z warty moich harcerzy przy grobie Chrystusa i wpis proboszcza. Ten fakt stał się przyczyną, że 20 lat nie było dla mnie miejsca pracy w Stargardzie. Przez 7 lat dojeżdżałem do Złocieńca (pociągiem o 4.20 rano) i przez 13 lat do Szczecina. Zadbali o to ci sami instruktorzy komitetu powiatowego, którzy w 1948 r. uznali, że ZHP już nie istnieje. Teraz jestem na emeryturze. Od pierwszego do ostatniego słupa budowałem trakcję elektryczną na terenie dyrekcji OKP Szczecin. Od 43 lat jestem członkiem PTTK, 40 lat – filatelistą, 40 lat prowadziłem kronikę w Klubie Techniki PKP. W swoim życiu wytworzyłem 25 tomów kronik, w tym PTTK, KP NEPTUN, Duszpasterstwa Kolejarzy i kroniki prywatne. Od 2000 r. jestem również członkiem – założycielem Towarzystwa Przyjaciół Stargardu i − co najbardziej mnie satysfakcjonuje − jestem członkiem (z legitymacją nr 1) stargardzkiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Cieszę się, że teraz już nikt mnie nie klasyfikuje według opcji i wyznań.

 Genowefa – córka Henryka

(...) W czerwcu 1946 r. zamieszkaliśmy w 3−pokojowym mieszkaniu przy ul. Szczecińskiej 64. Część swojego dobytku przywieźliśmy z Bydgoszczy, m.in. maszynę do szycia Singer na żeliwnych nogach. Hodowaliśmy tu w komórce kury, kaczki, króliki i gołębie. W Stargardzie ukończyłam Państwowe Gimnazjum Krawiecko – Bieliźniarskie. W kwietniu 1949 r. zmarła nam mama. (...) Mama była spoiwem rodziny. Jako 16−latka byłam wycieńczona, gdyż szyłam dla rodziny, gotowałam, prałam i chodziłam do szkoły. Brat Zbyszek na ochotnika stanął do poboru, ale zamiast do szkoły oficerskiej – miał bowiem średnie wykształcenie – dostał się do batalionów roboczych, bo akurat w dniu pogrzebu mamy odwiedził nas wujek z Ameryki.

5.  Kościół Mariacki przed odbudową

Maria – córka Henryka

 (...) Gdy tata wrócił z robót przymusowych z GO−TI−WE Gdynia w marcu 1945 r., to już w maju został oddelegowany przez DOKP Gdańsk do Starogrodu celem uruchomienia Warsztatów Głównych PKP. W Bydgoszczy stracił wszystko, co posiadał ze swojego przedwojennego warsztatu. Przez 14 miesięcy czekaliśmy na połączenie z ojcem. Przez ten czas dom prowadzony był na dwie kuchnie. Mama co kilka dni przygotowywała w Bydgoszczy jakieś trwałe jedzenie, wsadzała do pociągu towarowego, a na stacji Starogród tata je odbierał. I tak kursowały w jedną stronę pełne garnki, a z powrotem – puste garnki i zarobione przez tatę pieniądze. W czerwcu 1946 r. zamieszkaliśmy razem przy ul. Szczecińskiej 64. Dla mnie 6−letniej dziewczynki i o rok młodszego brata Henryka rozpoczął się okres rozpoznawania terenu w nowym miejscu pobytu. Ul. Szczecińska była wówczas spokojna. W miejscu, gdzie dziś stoi betonowe osiedle Zachód, rozpościerały się pola, na których walało się powojenne żelastwo – dla nas dzieci prawdziwy raj. Chodziliśmy bawić się na obrotowych działkach przeciwlotniczych. Jednak z biegiem czasu uprzątnięto te pozostałości. Zaczęliśmy sadzić tam ziemniaki i inne warzywa. Pamiętam pewną potężną ulewę, po której nasze plony znalazły się pod wodą. Wówczas starsze dzieci, pływając w baliach, starały się wyciągnąć spod wody, co się dało. Wrastanie korzeniami w nowe miejsce zamieszkania rozpoczęło się w naszym kilkurodzinnym domu, od postawienia na podwórku ogromnej huśtawki dla dzieci. Nasz tata wraz z bratem Zbyszkiem zbudował gołębniki i rozpoczęli hodowlę swoich ulubieńców: gołębi oraz królików. Zjawiła się też w chlewiku koza – nasza żywicielka. Nadrabialiśmy wojenne niedożywienie. Aby pomóc finansowo rodzinie, nasza 14−letnia siostra Alicja znalazła pracę w piekarni na rogu ulic Konopnickiej i Słowackiego. Piekarnia ta pracuje do dzisiaj. (...) Krótko przed świętami wielkanocnymi w kwietniu 1949 r. umiera nasza  mamusia. Podczas wojny, bezustannie troszcząc się o wykarmienie szóstki dzieci, pracą fizyczną w browarze w Bydgoszczy, nabawiła się ciężkiej choroby serca i kolejnego ataku nie przeżyła. Zawsze starała się na Wielkanoc sprawić wszystkim jakąś nową część garderoby. I tym razem dla czterech córek kupiła kilka metrów pięknego aksamitu na sukienki. Tym razem sukienki uzyskały czarne przybranie i szłyśmy w nich za trumną naszej mamy. Nasza kochana siostra Gienia, mimo nauki, matkowała nam w tym czasie. Ale już pękła nić wiążąca rodzinę.

Rajmund – syn Władysława

 (...) Jeszcze armie nie dotarły do Berlina, a ja już byłem z ojcem w Stargardzie. Mieszkaliśmy w wagonie towarowym z kilkoma robotnikami (przy wieży wodnej PKP). Stamtąd każdego dnia brygada wyjeżdżała kiwaną drezyną na szlak odbudowywać mosty kolejowe. W wagonie pozostawał jeden robotnik, który przygotowywał posiłek dla całej brygady, i ja. Miałem wówczas 11 lat. Stargardzka starówka jeszcze dymiła. Oficjalnie przybyłem do Stargardu 7 stycznia 1946 r., z mamą i rodzeństwem. Zamieszkaliśmy w budynku nr 61 przy ul. Szczecińskiej. Opuściłem Stargard mając 20 lat. Zaraz po wyzwoleniu mieszkałem w nim 9 lat. Życie w tym mieście opisuję epizodami:

 − Pewnego dnia przybyła kompania Rosjan, aby zabrać nam wagon. Dyżurny robotnik oddał 3 strzały, jako sygnał umowny. Przybyło NKWD, zaaresztowało napastników (część uciekła). Tak ich zmaltretowali, że ci ludzie nie mieli sił powłóczyć nogami.

− Innym razem przyjechał drezyną dyrektor PKP z Koszalina na lustrację. Był uzbrojony w nagan, w drewnianym futerale. Też był negocjatorem pomiędzy Rosjanami i kolejarzami.

− Kiedy indziej rosyjscy żołnierze zabrali nam lokomotywę pod parą i zostawili lokomotywę uszkodzoną. Naprawialiśmy ją przez 10 dni, a paliwem do niej były kłody drewna z lasu.

− Czynsz od nas za mieszkanie przy ul. Szczecińskiej pobierał autochton – właściciel trzech kamienic. Tu miał pochowaną żonę. Odjechał do Niemiec dopiero po 1954 r. To on mi opowiadał, że Stargard przeżył trzy naloty dywanowe.

− Pomnik i cale mauzoleum przy pl. Wolności budowali jeńcy niemieccy. Był też prowizoryczny cmentarz przy zbiegu ulic Moniuszki i Szczecińskiej. Na moich oczach zwożono tam poległych żołnierzy.

− Ulice: Bułgarska, Serbska, Jugosłowiańska i Łużycka potocznie nazywane były przez mieszkańców „dzielnicą słowiańską”.

− Pływalnia przy ul. Szczecińskiej była w dobrym stanie. Pan Adam z naprzeciwka zabił okna deskami i mogliśmy się kąpać w zimnej wodzie.

− Cała ul. Buczka była wypalona, pozostała drogeria w zniszczonym budynku na rogu pl. Wolności i fragment ściany kina „Capitol”.

− Żona pana Użarowskiego (inżyniera kolejowego) prowadziła pierwszy teatr –kino przy ul. Mickiewicza po lewej stronie przed sądem.

− W latach 1948 − 49 byłem w 3. Drużynie Harcerskiej im. Tadeusza Kościuszki. Drużynowym był druh Idzi Boczkowski, a mój kuzyn Zbigniew − instruktorem Komendy Hufca. Dom Harcerza był przy Baszcie Lodowej, a w Parku Popiela odbywały się cotygodniowe zbiórki drużyn i wspólny wymarsz do kościoła Świętego Ducha na mszę szkolno–harcerską.

− Po rozwiązaniu ZHP w 1948 r. wstąpiłem do Ligi Lotniczej i uczyłem przez 5 lat modelarstwa lotniczego w Młodzieżowym Domu Kultury.

− Będąc chłopakiem, odwiedzałem wszystkie gruzowiska. W pobliżu kościoła Mariackiego usłyszałem głośny rumor. Pobiegliśmy z kolegami na milicję, która była na pl. Świętego Ducha. Milicja przybyła i ujęła złodziei − szabrowników w kościele.

 − W latach 1945 − 1946 tory kolejowe przy ul. Barnima służyły do wyładunków pociągów z osiedleńcami, z akcji „Wisła”. Gdy pewnego razu wjeżdżał kolejny taki pociąg, od dworca i cmentarza pojawili się wojskowi. Otoczyli wysiadających i skonfiskowali im długie bochenki chleba, w których – jak się okazało − była przemycana broń palna na nasze tereny. Próbę udaremniono.

Jerzy – syn Władysława

(...) Oto moje zapamiętane momenty z pierwszych lat powojennego Stargardu:

− Ul. Bieruta (teraz Szczecińska) była w dobrym stanie, tylko dwa budynki zostały spalone: tam, gdzie teraz stoi budynek mieszkalny Luxpolu i dom naprzeciwko nr. 61, blisko pl. Lubelskiego.

 − Przychodnię lekarską, jako rodzina kolejarzy, mieliśmy przy ul. Dworcowej. Pamiętam lekarza Czajkowskiego i braci Tadlewskich w budynku koło dzisiejszej protetyki branżowej.

− Na pl. Słonecznym istniał sklep spożywczy pana Kurasia, gdzie się zaopatrywaliśmy w miarę posiadanych środków.

− Zapisałem się do pływalni i prawie jeden rok pływałem, jako zawodnik.

− Jeden rok boksowałem w „Kolejarzu” Stargard – trener Jagodziński.

 − Często chodziłem pieszo lub jeździłem na rowerze ojca nad Miedwie. Ścieżki rowerowej nie było, była tylko boczna droga dla koni i dla wozów.

− Do fryzjera chodziło się do Rafała przy ul. Kościuszki (koło pl. Słonecznego), bo był bardzo „oblatany”, a sport całej Polski był u niego wiecznym tematem.

6. Przy nieistniejącej latarni przed wiaduktem  (obecnie - rondo S. Pajora)     

− Obecny Park 3 Maja był wówczas cmentarzem ze splądrowanymi grobowcami, tak samo, jak obecny Park Stefana Batorego.

 − Parafia katolicka była wówczas tylko jedna − przy kościele św. Jana, chociaż kościół Świętego Ducha od razu przeznaczono dla młodzieży, też w tej parafii. Kościół Mariacki był splądrowany i przeznaczony na magazyny.

Janusz – syn Władysława

(...) Jako 7−letni chłopak podpatrywałem życie tu – na Ziemiach Odzyskanych − od roku 1946. A było co podpatrywać. Wtedy, nie rozumiejąc, jakie koło zatoczyła historia ziemi Pomorza Zachodniego, całymi dniami przesiadywałem przy „czerwonych” koszarach, przy ul. Świerczewskiego, gdzie mieścił się Państwowy Urząd Repatriacyjny. Działy się tam dantejskie sceny z niemieckojęzyczną ludnością Stargardu, która musiała opuścić miasto w drodze przesiedleń do Niemiec. Cały ich dobytek stanowił najczęściej wózek gospodarczy albo dziecięcy, na którym mieściły się bety, trochę sprzętu i nierzadko – siedzące na tej furze przestraszone dzieci, takie jak ja i moi rówieśnicy. My byliśmy w lepszej sytuacji. My tu przyjechaliśmy, ażeby tu pozostać. (...) Rok 1947 i dalsze, aż do 1950, to nieustanna walka o byt, także zbieranie złomu, szukanie w opustoszałych domach rzeczy użytecznych. Było to codziennym zajęciem. W chwilach wolnych jedynie wieczorne zabawy w chowanego itp. do zmroku, gra w piłkę nożną czymś zrobionym na kształt piłki. Jako chłopak nie czułem, że była wojna, że coś zostało zrujnowane, że wszystko właściwie legło w gruzach. Przyjmowałem to wszystko naturalnie: takie jest moje najszczęśliwsze dzieciństwo i w tym się obracałem. Nawet tragedie, takie jak rozerwanie przez minę mojego starszego kolegi mieszkającego w moim budynku na parterze (Szczecińska 61/1) Jurka Montowskiego w cegielni w Lipniku w 1948 roku, czy utrata oka przez kolegę Srokę w piwnicy przy zapaleniu zapalnika od granatu (mieszkał on przy dzisiejszej ulicy Łużyckiej). W miarę przybywania lat stawałem się odważniejszy, zapędzaliśmy się coraz dalej – oczywiście po lekcjach. Pamiętam, że nastawnia kolejowa na trasie Stargard – Grzędzice naszpikowana była amunicją, którą handlowaliśmy jeden z drugim lub wrzucaliśmy do ognia dla wiadomego celu. Pamiętam również, że dzisiejsze magazyny wojskowe obok ulicy Szczecińskiej około 500 m za „Polmozbytem” były w tamtym okresie pełne pancernej amunicji. Przynosiliśmy do domów nawet tzw. „pancerfausty”, które po zdemontowaniu części górnej i dostaniu się do trotylu służyły nam do zapalania ognisk, robienia fajerwerków. W swej ciekawości docierałem aż do dzisiejszej starówki, gdzie na linii Hotel PTTK – zbrojownia (dzisiejsze archiwum) wzdłuż kanału Iny stały wypalone budynki, a w nich znajdowaliśmy złom. Pamiętam, że były tam maszyny do robienia cukierków, co świadczyło o rozwiniętym rzemiośle. W miarę poznawania miasta rosła moja świadomość barbarzyństwa wojny, trudnych czasów i chyba już wtedy docierało do mnie, dlaczego ojciec chciał przyjechać tu, na zachód. Po prostu życie w Polsce sanacyjnej było jeszcze trudniejsze i dokonał wyboru jak inni, wierząc, że tu znajdzie szczęśliwe życie.

Ryszard – syn Władysława

Mieszkając w Stargardzie przez 34 najpiękniejsze lata mojego życia zapamiętałem m.in.:

 − Za naszym domem z tyłu były piachy – poligon wojskowy. Tam z kuzynem Zbyszkiem pasaliśmy kozy i nieraz trzeba było je odbierać od władz wojskowych, bo zostały zarekwirowane

− Ul. Szczecińska była brukowana czarną kostką – klinkierytem.

− Były to czasy, gdy jeden pastuch zbierał 20 − 30 krów od okolicznych mieszkańców z ulic: Wileńskiej, Serbskiej, Jugosłowiańskiej, a nawet z Racławickiej i pędził je ul. Szczecińską w górę, na pastwisko. Nad jezioro Miedwie jeździło się rowerami albo hulajnogami, przy czym tej ścieżki rowerowej, która jest dzisiaj − jeszcze nie było.

 − Na terenie obecnego sklepu Świat Dziecka i przyległej nowej posesji z ciuchami w piwnicy na rogu ulic Szczecińskiej i Kościuszki, istniał wypalony kościół z cegły, a w jego gruzach było świetne miejsce zabaw dla chłopców.

− Zajmowaliśmy się też zbieraniem złomu, najlepiej zbierało się ołowiane rury wodociągowe. To wszystko sprzedawaliśmy w sklepie pana Ptasznika przy ul. Krakowskiej, ale czasami były to też niewypały, z którymi nas wyganiał.

− Przy ul. Bułgarskiej był stawek z wierzbami, a dalej same pola i szkółki drzew owocowych. Tam schodziliśmy się z całej dzielnicy Słowiańskiej, aby się kąpać. Teraz na stawku stoi blok betonowych mieszkań – ul. Bułgarska nr 9, a wierzb też już nie ma. Trzeba jednak przyznać, że budowniczowie bloku dokonali w zamian nowych nasadzeń.

Jadwiga – córka Władysława

(...) W pierwszych latach zamieszkania przy obecnej ul. Szczecińskiej 61 czynsz płaciliśmy autochtonowi panu Lasce, który do wojny wybudował trzy domy czynszowe, tj. pod nr. 61 i 65 oraz jeden przy ul. Krakowskiej. Około 1954 r. wyjechał do syna w Niemczech Federalnych. Mieszkał tak długo w Stargardzie, ponieważ na cmentarzu, gdzie teraz jest Park Batorego, pochowana była jego żona. Pamiętam, jak bardzo kaleczył język polski1[i]. Pod tym adresem mieszkałam długie 42 lata: od 1946 do lipca 1988 r., kiedy to przeniosłam się do Bydgoszczy. (...) Od 1945 r. do dnia dzisiejszego Stargard – miasto naszego życia zmieniało się z dnia na dzień. Nie ma już:

− ruin na Starym Mieście,

− gospodarstwa rolnego przy ul. Szczecińskiej – słynnych Matusiaków[i] ,

− gospodarstwa przyszpitalnego Wiśniewskich – za kościołem,

 − ruin małego kościółka3[ii] na rogu ulic Szczecińskiej i Kościuszki (na tym miejscu wybudowano pierwszy w Stargardzie sklep samoobsługowy),

− rozłożystych kasztanów na ulicy Szczecińskiej od ul. Towarowej do basenu i klonów od basenu w górę Szczecińskiej,

− kostki na dwupasmowej jezdni ul. Szczecińskiej,

− pędzonych przez ul. Szczecińską przez wspólnego pastucha krów poszczególnych właścicieli mieszkających w obrębie ulic od torów kolejowych w stronę Szczecina,

− nagrobków na cmentarzu z napisami niemieckim gotykiem,

− restauracji „Małpi Gaj” przy al. Żołnierza,

− piekarni Dudzińskich przy ul. Szczecińskiej za sklepem „witkowskim”,

− słynnej restauracji „Syrena” przy ul. M. Buczka,

− „patelni”[iii]- gdzie odbywały się festyny dla mieszkańców całego miasta Stargardu,

− niskiego niemowy chodzącego z kosturem − z ul. Jugosłowiańskiej z rodziny Nazarów. 

− więzienia w centrum miasta, obecnie SCK,                                                                                                                                                               7. Wiosenne przebudzenie                             

− Domu Ludowego – obecnie LOK.

Dziś po latach mogę powiedzieć, że silnie rozwinął się we mnie patriotyzm lokalny i do Stargardu, w którym spędziłam najpiękniejsze lata swojego życia, wracam raz po raz.

 


 

[i] W domu tym do grudnia 1954 r. mieściła się szkoła podstawowa. Prawdopodobnie były tam 2 klasy. Od stycznia 1955 r. dzieci z tych klas zaczęły chodzić do szkoły przy pl. Majdanek.

[ii] Dom Lutra − Luther Haus przy Stettinerstrasse 53 który podlegał gminie ewangelickiej św. Jana i Św. Ducha (Kirchengemeinde St. Jochann und Hl. − Geist.). Stargarder Adressbuch 1937, s. 153.

[iii] Autorka ma na myśli rondel − miejsce w Parku Chrobrego koło kościoła św. Jana, dzie wówczas była kawiarnia z „muchomorowymi” stolikami

 

 

Niniejsze wspomnienia - wraz z innymi - opublikowaliśmy w książce „Stargard – moje miasto. Stargardzianie sprzed i po 1945 roku”. Była ona efektem konkursu pod tą samą nazwą, który w 2001 roku zorganizowało Towarzystwo Przyjaciół Stargardu i działający wówczas pod jego szyldem, a obecnie jako samodzielne stowarzyszenie − Uniwersytet Trzeciego Wieku. Kolegium redakcyjne: Andrzej Bierca, Krystyna Downar, Alicja Golisz-Wollek, Bożena Kuszela, Edward Olszewski.

 

Ilustracje:

1,7 - Autor M. Jankowski

2. Ze zbiorów Edwarda Olszewskiego

3. Z kolekcji Instytutu Zachodniego w Poznaniu - autor J.Bułhak

4. Z książki: Stargard i jego mieszkańcy - Artpress Studio Grafiki Komputerowej, Inowrocław- Stargard 2003

5. Autor B. Hawlicki

6. Ze zbiorów rodziny Lampartów